To bardzo ciekawa postać. Miałem kumpla, który miał stały dopływ płyt głównego nurtu i pamietam jak otwieraliśmy "pieczatkę" (tak sie mówiło o zafoliowanybh i nie otwartych płytach) tego pierwszego Parsonsa. Nie mielismy pojęcia kto zacz ale muzyka była niesamowita - potem słuchaliśmy juz każdego albumu - tak gdzies do połowy lat 80-tych.
Ta muzyka to zasługa studyjnych ogrywaczy bądź tych, którzy nie mieli stałego zespołu. Bez Eric'a Woolfson'a głównego kompozytora i "orkierstratora", Colina Blunstone'a, Steva Harley'a, Ian'a Bairnsona i wielu innych Allan nie osiągnął by takiego sukcesu. Zawsze czekało sie na ten instrumentalny kawałek z każdej płyty a i reszta była ładniutka taka, że dziewczyny, które nam czasami towarzyszyły nie uciekały zaraz z pokoju i dopijaliśmy jakieś wytrawne winko rozmarzeni

-ach takie to były czasy.
Parsons skręcił póżniej rozstawszy sie z Woolfsonem ( który kontynuował kierunek -świetna Freudiana!!) w strone elektronicznego rocka i nazwał swój zespól THE ALAN PARSONS band nawet Gilmoura tez ciagał - zna kto te płyty? bo ja niestety juz nie.
Natomiast znam z tego kręgu innych ciekawych ludzi - polecam znakomite płyty Mike'a Batt'a , szczególnie Tarot suite a także niesamowite dzieło Jeffa Wayne'a Wojna światów.
Oni wszyscy zatrudniali spore grupy muzyków np. mój cichy ulubieniec Chris Spedding a także orkiestry. Bardzo barwna, wyrafinowana i ciekawa muzyka - warta poznania.